poniedziałek, 17 marca 2014

Amerykanie muszą się pokazać - czyli ambasady USA na świecie

  Amerykanie to spory i dumny ze swojej wielkości naród. Wszystko tam musi być duże, od dróg, poprzez samochody, budynki, nawet jedzenie, a na ludziach kończąc. Idąc tym tropem, ich ambasady również muszą być duże, pokazujące siłę ich kraju wszystkim pomniejszym narodom, które nie miały na tyle szczęścia aby móc żyć z flagą USA nad domami. Diabli wiedzą skąd w Stanach taka potrzeba przepychu i ukazywania na siłę swojego rozmiaru (fakt że drogi i samochody są tam znacznie szersze nie wziął się znikąd) i wspaniałości. Faktem pozostaje to że tak jak ich kraj, tak ich ambasady zazwyczaj cierpią na manię wielkości. Chciałbym wam przybliżyć część z tych obiektów rozsianych po świecie.



  Na dobry początek dawna ambasada w Stambule. Zaprojektowana w 1873 przez włoskiego architekta Giacomo Leoni jako prywatna rezydencja rodziny Corpi. Jej budowa pochłonęła zawrotną kwotę 99000 ottomańskich złotych lirów, co daje w przeliczeniu kwotę około 7 milionów dzisiejszych dolarów. Sam obiekt z założenia miał być pałacem, zaś praktycznie wszystkie elementy potrzebne do wykończenia wnętrz zostały sprowadzone z Włoch. Dodatkowo, ściany wewnątrz budynku zostały pokryte rozlicznymi malowidłami, które zostały niestety zniszczone, lub zakryte podczas "renowacji" w 1937. Sam Signor Corpi, na którego zlecenie powstawała owa rezydencja, nie dożył kresu jej budowy. Budynek, ukończony krótko po jego śmierci, został odziedziczony przez jego krewnych, którzy postanowili użyczyć obiektu rządowi USA w 1882 roku. Placówka uzyskała status ambasady w 1906 roku, stając się jedną z pierwszych tak ważnych Amerykańskich placówek dyplomatycznych w Europie. Palazzo Corpi pełniło swoją zaszczytną funkcję ambasady aż do 1923 roku, gdy zdecydowano o umieszczeniu stolicy Turcji w Ankarze. Wówczas zaczęto stopniowo przenosić ambasadę do nowej stolicy kraju. Obecnie budynek jest siedzibą konsulatu USA w Stambule.

  

  Kolejnym ciekawym przykładem jest ambasada znajdująca się na terytorium Norwegii. Amerykańska rewolucja wywarła niesamowity wpływ na życie mieszkańców Norwegii, gdyż to na amerykańskiej konstytucji wzorowano się tworząc konstytucję norweską w 1814 roku. Bliska współpraca obojga narodów została dodatkowo wzmocniona przez masową emigrację Norwegów między 1825 a 1940 rokiem, gdy ponad 850 tys. osób znalazło nowy dom za oceanem. Sam budynek został zaprojektowany przez fińsko-amerykańskiego architekta, Eero Sarinena, zaś oddany do użytku został dopiero w 1959 roku. Budynek ten jest dość ciekawy, przede wszystkim ze względu na to, że odbiegał od ówczesnych standardów wznoszenia obiektów biurowych. Posiada on 577 samodzielnych okien, rozlokowanych na 4 kondygnacjach. Tworzy to efekt swoistej otwartości, pomimo czarnych i nieco nieprzyjaznych ścian. Dobrze wpisuje się on w zasadę wielkości, ze względu na jego gabaryty. Sama ambasada działa w tym budynku do dziś.


  Dobrą przeciwwagą dla ukazanych wcześniej obiektów jest ambasada w Canberze. Ustanowiona w 1946 roku, była pierwszą ambasadą na terytorium Australii. Odbiega ona znacznie od tych ukazanych wcześniej, będąc niemal wzorem skromności. Wpisuje się wprost idealnie w teren na którym została wykonana, wyglądając jak kolejny, typowy dom. Próżno tu szukać manii wielkości, czy przesadnej reprezentacyjności. Stylizowana na tradycyjny dom z terenów Virginii, wykonana została z lokalnych materiałów, co miało podkreślić wagę więzi współpracy między narodami. Połączenie amerykańskiej architektury i lokalnego wytwórstwa zaowocowało powstaniem ciekawego, miłego dla oka budynku, pełniącego swoją funkcję po dziś dzień.


  Ostatnim obiektem jest ambasada w Dublinie. Zaprojektowana przez Johna Johansena we współpracy z Michaelem Scottem, stanowi wręcz podręcznikowy przykład jak nie powinno się tworzyć obiektów publicznych. Jej fasada, mająca w zamierzeniu prezentować połączenie irlandzkiej tradycji z amerykańską architekturą, wygląda jak.. W sumie to nie da się określić jak. Moim skromnym zdaniem nie przedstawia ona absolutnie niczego, może poza chęcią doświetlenia wnętrza dziwacznymi, poprzesuwanymi względem siebie oknami w betonowej ramie. Jedynym sukcesem projektu, a i to wątpliwym, jest fakt stworzenia budynku na planie koła, nawiązując tym samym do tradycji celtyckich. Tym samym wpasowuje się w listę obiektów przy których twórcy zbytnio popuścili wodze fantazji, w wyniku czego powstał budynek w najlepszym razie zabawny. Została ona wzniesiona w 1964 roku, pełniąc zamierzoną funkcję po dzień dzisiejszy. 

1 komentarz:

  1. Mnie się ta ostatnia ambasada podoba, mimo że jej wygląd niezbyt nadaje się na pełnienie tej funkcji ; )
    Ogólnie rzecz biorąc, dopiero dzisiaj znalazłem Twojego bloga. Ale że gry mnie interesują, architektura nawet też, a patologia brzmi intrygująco, zamierzam na trochę tu zostać.
    A.J.

    PS. Czy mógłbyś dodać gadżet o nazwie "Obserwatorzy" czy jakoś tak?

    OdpowiedzUsuń