sobota, 15 marca 2014

Dawno, dawno temu...

  ...w odległej krainie żył i panował zły król. Królestwo dławiło się w biedzie pod jego rządami, chociaż inne królestwa postrzegały je jako bogate. Pieniądze ze skarbca były przepuszczane przez króla i jego zaufanych na prywatne cele i nikt nie miał prawa się temu sprzeciwić. Wielu spośród poddanych wychwalało rządy władcy, okłamując swoich pobratymców, postrzegając biedę innych jako oznakę nieudolności. Sam król lubował się w okłamywaniu swego ludu, obiecywał zmiany, lecz żadnej ze swoich obietnic nie dotrzymał.

  Lud sam był sobie winien, gdyż to on kłamcę królem uznał. Cieszyli się wszyscy z tego wyboru, "oto mąż stanu, co kraj uzdrowi!" wołali. Nikt nie dostrzegł wtedy kłamstwa, które w swoje słowa sączył. Lud prosty wierzył ślepo w puste obietnice, widział w nich koniec swojej biedy. Lecz jak to zwykle w baśniach bywa, lud pomylił się w ocenie srodze, gdyż nie prawdę z ust wybrańca spijał, a kolejne puste łgarstwa.

  Władca szybko chciał umocnić swoją władzę. Dał część władzy swoim zaufanym i pod pozorem prawa wprowadzał stopniowo niewolę. Nakładał nowe podatki, zdzierając i tak biedny lud. Bał się on inteligentnych, także usta chętnie im zamykał, kupił kłamców innych i mędrcami ich ogłosił. Na wzór swego pana mamili ludzi pustym słowem, gasząc w nich wiedzę i nadzieję. A lud pijany kłamstwem słuchał i wciąż ufał. Nie dostrzegał on łańcuchów, ani szansy na odmianę, omamiony pustym blichtrem. A król-kłamca wciąż w najlepsze w kraju szalał.

  I stawiał on wciąż pałace swojej pychy i kłamstw, mianował je szkołami i urzędami. Niszczył każde ziarno prawdy, wpychając do głów posłuszeństwo. Sam ze złota mięso jadał, a lud biedny szczaw spod dróg wybierał. I wtedy każdy kłamcę chwalił, że i on jest jak kraj biedny, że pokorny i pobożny, że to tylko post przed wielką ucztą. I tak się wciąż zwiększała bieda, pochwala przez oszusta. Bo kraj głodny - krajem słabym, a tym samym i posłusznym. A król kłamał wciąż ludowi, chcąc do końca go zniewolić.

  W końcu kłamstwo prawem zrobił, plując na tradycje przodków. W pas pokłonił się z narodem, by mocarzom obcym służyć. Nazwali to nadzieją, że oto oni życie ich odmienią, , że królestwo z kolan wstanie. Obiecał im to wszystko pięknie, a oni kłamstwo znane przyjęli, nie oponując już wcale. I tak zniewalał się lud cały, aby spłacić długi władcy. Zaciskały się kajdany, obce oraz swojskie, znane, już od dawna narzucane. Naród posłuszny usłuchał, gubiąc powoli znaczenie chwały. Sam zaś władca kłamstwa obce wchłonął, we własną łeż uwierzył.

  Wtenczas naród zniewolony znów usłyszał słowa prawdy. Prawda zabolała kłamców, na kłamliwej smyczy odchowanych. Okrzyknęli kłamstwem prawdę, w swoje słowa ślepo wierząc. Naród zaś, oszołomiony, nie odróżniał kłamstw od prawdy, bo za długo był tłamszony. Kłamstwo stało się ich nowym bogiem. Chwalił ich król wielce, sam już w kłamstwie żyjąc. Prawda miała zginąć w jego słowach, nie obudzić duchów starych, co wciąż wolność pamiętały. I zaczęła się obława, co by prawdę zdławić, śpiącego narodu nie zbudzić.

  Lecz nie dały nic mu kłamstwa, lud chciał prawdy słuchać, do wolności wołał. W oczy kłamcy twardo spojrzał i równości wołał. Bał się wówczas kłamca strasznie, szukał wsparcia obcych panów, których smycz mu była miła. I odpowiedzieli władcy obcy, że marnego kłamcy rządy wesprą. Gdyż ich słowa własne fałszem wielkim były, obiecując pomoc wciąż niewolić chcieli. I tak prawda zaginęła, obcą siłą wytępiona.  A król cieszył się z wygranej, choć już władzy nie miał żadnej. Słuchał tylko wiernie panów, wolę ich zaprowadzając. A że każdy z nich był kłamcą, wolność chętnie odbierali, posłuszeństwo nakazali, dając ochłap wolnej woli.

  Coraz większa była bieda, każdy kradł jak tylko zdołał. Wzorem króla kłamstwem żyli, choćby nawet ci zbudzeni. Chcieli zmiany prawa, o wolności śnili, lecz wciąć kłamców wybierali, widząc w nich kres niedoli. I choć prawdę wciąż słyszeli, chociaż słowom ich wierzyli to woleli słodkie kłamstwo, co się nową prawdą stało. Starej chwały nikt już nie znał, każdy się poddańczo kłaniał, by na życie swe zarobić. Nikt już nie potrafił praw zażądać, nie potrafił powstać z kolan. I tak zginał bunt wśród ludu, wygaszony stałym kłamstwem.

  I tak się kończy smutno ta historia, choć jej końca nikt nie poznał. Zakazano wszelkiej prawdy, żyto słowem propagandy. W proch upadał naród stary, pokonany kłamstwem władzy. I choć żyli w nim wciąż wierni, którzy prawdę głosić chcieli, każdy z nich w końcu w kłamstwo wierzył. Dla was jest więc morał taki, by się nigdy nie dać kłamcom, co raz władze uzyskali. Bo gdy władzą są już spici, nigdy wam jej nie oddadzą.



PS:

  Interpretację tego tekstu pozostawiam wam, czytelnikom. I choć zrozumienie jego przesłania może nie być łatwe (mimo jasnego morału), to zachęcam was do analizy. Jeśli ktoś odgadnie przekaz i uzna tekst za warty uwagi, niech podzieli się nim z innymi. Dziękuję.

2 komentarze:

  1. Interpretację zostawię sobie, początkującemu pisarzowi ; P
    Tekst mi się spodobał, znalazłem kilka podobieństw do niektórych państw, ale mogę się mylić, więc zachowam to dla siebie.
    Zauważyłem jeden błąd:
    "A lud pijany kłamstwem kłamstwem"
    Także słowo "kłamstwo" oraz jego odmian jest dużo, ale przeczuwam, że taki miał być zabieg.
    A.J.

    OdpowiedzUsuń
  2. 41 yr old Web Designer III Oates Ruddiman, hailing from Victoria enjoys watching movies like Downhill and Singing. Took a trip to Monastery and Site of the Escurial and drives a Ferrari 250 SWB California Spider. Widok na strone wydawcy

    OdpowiedzUsuń