Umierasz. Oto najczęstsza fraza towarzysząca nam w naszej podróży po świecie Dark Souls. Umieranie w pewnym sensie jest kwintesencją tej gry, przynajmniej przez pierwsze 30 podejść. Potem jest już nieco lepiej, przynajmniej nie giniemy przy pierwszym lepszym przeciwniku. No, prawie nie giniemy. Ale to tam szczegół. Tak czy siak, możemy śmiało powiedzieć że jest to gra poświęcona urokowi ciągłego umierania, podanego nam na tacy, w jakże kuszącej oprawie. Giniemy często i giniemy chętnie, skuszeni genialnym krajobrazem i niezgorszym systemem walki, nie dającym graczowi choćby cienia litości. Uczysz się, albo giniesz. Znowu.
Co jak co, ale właśnie system walki jest największym cierniem w boku wszystkich którzy choć raz zetknęli się z tą produkcją. Wymagający, nie dający choćby cienia litości czy szansy żółtodziobom - wprost idealne narzędzie tortur dla mniej cierpliwych ludzi. Działa on na dość prostej zasadzie: każdy przeciwnik, którego napotkamy, działa według narzuconego odgórnie schematu zachowań, którego albo się nauczymy na pamięć, albo padniemy wprost pod jego nogi, I tak do skutku, przez całą grę. Potrafi to doprowadzić większość ludzi do białej gorączki, wspomaganej niejednokrotnie ciskaniem różnych rzeczy w stronę telewizora, od pada po żywe stworzenia. Ostrą selekcję systemu walki przeżyją jedynie ci, którzy mają dość cierpliwości aby uczyć się na dużej ilości swoich błędów. Ci zaś, którzy już tego dokonają, mogą przystąpić do zgłębiania kolejnych aspektów gry, takich jak rozwój postaci czy poznawanie fabuły. Z reguły większość graczy poddaje się gdzieś w okolicach samouczka, nie mogąc przetrawić nieznanego dotąd komukolwiek poziomu trudności, rzucającego nas od razu na głęboką wodę. Stąd mnóstwo jakże krytycznych, niemalże płaczliwych recenzji, stwierdzających że ta gra jest zbyt trudna dla normalnej istoty ludzkiej. Całe szczęście ich autorzy są dosyć szybko ignorowani bądź zwyczajnie tępieni przez odsetek graczy potrafiący odnaleźć w tej produkcji sporą dawkę przyjemności.
Fabuła niestety wypada dość blado przy walce czy samym klimacie. Otóż mamy przed sobą świat, który dawno temu czwórka przebudzonych z wiecznego snu lordów wydarła wszechobecnym smokom. Tak zaczęła się era Ognia, w której przyjdzie nam przeżyć swoją przygodę. O ile możemy mówić o przeżyciu w momencie gdy sami zdążyliśmy już umrzeć. Tak, nasza postać to żywy trup, nieumarły, mający ze światem żywych wspólne jedynie wspomnienia i budowę ciała. W czasie naszej pełnej ponownych zgonów podróży przyjdzie nam spróbować uratować umierający świat, gdyż jedynie my jesteśmy w stanie tego dokonać. Ot, prócz nieumarłego bohatera typowa gra rpg, gdzie nasz potężny heros zbawia świat przed wiecznym mrokiem. Szkopuł tkwi w tym, kto ten świat najpierw "stworzył" i z jaką pomocą. Lordowie nie należeli do najmilszych, a ich ścieżka do wolności daleka była od humanitarnej. Najwięcej pecha mieli jednak ci, którzy zostali obarczeni piętnem pustki - symbolem znakującym wszystkich nieumarłych, wysyłanych do więzienia na odludzie by tam oczekiwali końca świata w niekończącej się agonii. Tam też przyjdzie nam postawić pierwsze kroki, oraz po raz pierwszy zginąć. W niektórych przypadkach nawet kilka razy. Następnie robi się jeszcze ciekawiej, ale nie chcę nikomu psuć przyjemności z odkrywania świata gry, w tym imponującego Miasta Umarłych na własną rękę.
Skoro już jesteśmy przy lokacjach - można śmiało powiedzieć że mamy tutaj wprost idealne dopasowanie widoków do klimatu. Jest mroczno, jest duszno, no i ten wszechobecny motyw śmierci - dosłowna perła swego gatunku. Od wspaniałych sal zamków czy kościołów, po zapuszczone lochy, pełne trupów i stałego poczucia zagrożenia, mamy cały czas poczucie prawdziwej jedności ze światem gry. Nic nie odstaje od opracowanej przez twórców koncepcji klimatu, nic nie burzy nagle naszego nastroju, a jednocześnie kusi nasze oczy wspaniałymi widokami. Pierwsze spojrzenie na Miasto Umarłych pozostawia w nas ciężki do zaspokojenia apetyt na dalsze lokacje. Jednocześnie nie mamy wrażenia wtórności, dzięki czemu za każdym razem gdy uda nam się pchnąć fabułę dalej doświadczamy czegoś odmiennego. Jest to niewątpliwy plus produkcji, choć oglądanie pewnych miejsc po raz kolejny, ze względu na ponowny zgon może stać się nieco nużące.
Dark Souls niewątpliwie nie jest grą dla ludzi o słabych nerwach. Kiedy już zechcemy podejść do tego istnego festiwalu śmierci naszego bohatera musimy uzbroić się w olbrzymi zapas anielskiej wprost cierpliwości i spokoju. W innym wypadku odjedziemy poirytowani brakiem postępu, nieraz na zawsze. Cóż, widać nie każdy jest gotów na grę w produkcję, wymagającą stałej nauki zachowań wrogów czy budowy wszystkich poustawianych przez twórców pułapek, czekających tylko na nasz nieuważny ruch. Nie jest to gra łatwa i nigdy nie miała taka być. Od samego początku projektowana była z myślą o najbardziej wymagających graczach, którzy na widok najwyższych poziomów trudności w większości gier odwracają się z pogardą. Tylko oni mają dość siły woli aby przebić się przez kolejne zastępy wrogów z uporem maniaka, nie rzucając przy tym padem w ekran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz