poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Koncepcja miasta - ogrodu


  Czym jest miasto - ogród? W znacznej mierze, to koncepcja wytworzona w umyśle niejakiego Ebenezera Howarda, angielskiego wizjonera i urbanisty, działającego najaktywniej w latach 1909 - 1928. Sir Howard przedstawił w swojej najsłynniejszej publikacji "Garden City" koncepcję miasta, tworzącego jedność z naturą, będącego właśnie syntezą jednocześnie funkcji ogrodu jak i prężnie rozwijającej się aglomeracji. Czym dokładnie się ona charakteryzowała?

  Głównym elementem projektu była jego integralność z naturą. Howard głosił zbyt duże oderwanie człowieka od jego naturalnego otoczenia, możliwe do naprawienia jedynie poprzez syntezę jego nowego środowiska, miasta, z formą najbliższą naturze. Rozpisał on czysto koncepcyjny diagram, w którym miasta satelitarne, rozchodzące się koncentrycznie od zespołu centralnego zostałyby otoczone ogrodami, farmami oraz sztucznymi tworami, mającymi jak najlepiej imitować naturę. Wodospady, jeziora, lasy, rozległe farmy - to wszystko miało naprawić człowieka zniszczonego życiem w przeludnionych metropoliach. Człowiek miałby zamieszkać w świecie bez wszechobecnego dymu, mieć stały dostęp do świeżej żywności i "dzikiej" przyrody, nie musząc martwić się nadmiarem sąsiadów w swojej okolicy. Przemysł zostałby wypchnięty na granice założeń, tak aby jak najmniej szkodzić naturze zamkniętej w pierścieniu tworzącemu serce utopii. Jednakże, jak każda utopia w dziejach, tak i wizja Howarda musiała w końcu upaść, rozbita o mury ludzkich przyzwyczajeń. Chciwość, niemożliwy do zatrzymania postęp technologiczny, w końcu brak zrozumienia potrzeb natury - to wszystko doprowadziło do upadku zielonej utopii. I choć znaleźli się ludzie, chętni aby zamieszkać w takim mieście, a także inwestorzy, skłonni sfinansować marzenia projektanta, to projekt po kilku nieudanych próbach w końcu upadł. Przetrwał do dziś jedynie w formie prac Sir Howarda, oraz jako idea, zaszczepiona w umysłach kolejnych pokoleń utopistów.

 

  Dziś idea miast zjednoczonych z zielenią żyje przede wszystkim w formie "zielonych ścian", wizji ekologicznych urbanistów, a także na kartach powieści sf. Owe zielone ściany, to nic innego, jak próba pokrycia elewacji budynków żywymi roślinami, tak aby stworzyły miniaturowy, wertykalny ogród. To, że czasem te miniatury osiągają wysokość kilku kondygnacji niewiele zmienia. Są one obecnie jedynie kroplą w morzu potrzeb miast, tak szybko pozbywających się swoich "płuc", parków. Są one też jedną z ostatnich desek ratunku dla ekologów, chcących pełnej integracji natury z miastem. Niestety, deska ta jest na dłuższą metę nieskuteczna, ze względu na wysoki koszt utrzymania i zbyt niską efektywność. Powiedzmy szczerze - ogrody wertykalne, póki nie staną się całością elewacji budynków nie mają szans aby znacząco zmienić komfort życia w mieście.

  Inną formą podtrzymywania Howardowskich idei przy życiu są próby upchnięcia w tkance miejskiej jak największej ilości parków, ogrodów czy zielonych skwerów. W przeciwieństwie do zielonych ścian, ta idea ma największe szanse powodzenia. Zapewnia ona tak potrzebne w dzisiejszych aglomeracjach drzewa i krzewy, jednocześnie w naturalny sposób dodając miastu uroku. Niewątpliwie większość zdrowo myślących osób wolałaby się spotkać ze znajomymi w nasłonecznionym parku, niż bezcelowo przemierzać kolejne ulice, nie mogąc znaleźć ani chwili wytchnienia od kalejdoskopu betonu, szkła i stali. Takie zielone wyrwy, mimo że odbierają jakże cenną dziś przestrzeń potencjalnym budynkom są wprost niezbędne, aby miasta mogły znowu ożyć socjalnie. I nie musza to być rozłożone na kilku hektarach masywne parki - wystarczy kilkumetrowy skwer obsadzony drzewami i trawą. Momentalnie zacznie on oczyszczać powietrze ze spalin, a przy tym jeszcze naprawdę ładnie wygląda. Niestety, władze miejskie niezbyt chętnie witają takie pomysły, woląc odsprzedać grunt pod kolejny biurowiec lub blok mieszkaniowy. Podejście władz jest więc największa przeszkodą, aby miasta znowu stały się przyjemnie zielone.


  Co zaś funduje nam jakże bogata wyobraźnia pisarzy sf? Ci opisują nam miasta które osiągnęły doskonały stopień integracji z zielenią, nie tracąc nic na swojej funkcjonalności. To świat ogrodów rozłożonych na dachach budynków, po których mogą swobodnie poruszać się mieszkańcy. Miasta te wprost wyrastają z roślin, tworząc miłe dla oka połączenie postępowej aglomeracji i wielkiego parku. Niestety, większość z tych śmiałych wizji jest niemożliwa do zrealizowania. Twórcy bowiem przewidują takie rozwiązania jako pozbawione ograniczeń czy minusów, zapominając o istotnych problemach połączenia zieleni z budynkiem. Otóż zieleń żyje samoistnie, zapuszcza korzenie i ogólnie wywiera bardzo silny wpływ na swoje otoczenie. Sprawia to, że posadowienie ogrodu na dachu budynku wymaga stosowania olbrzymiej ilości zabezpieczeń przed nadmiernym rozrostem roślin. Do tego dochodzą wysokie koszty utrzymania, co skutecznie hamuje zapędy marzycieli, widzących miasta jako żywą strukturę.

  Możliwe, że kiedyś wyobrażenia pisarzy i fantastów odnajdą swoją drogę do rzeczywistości, a my ujrzymy miasta pełne naturalnej zieleni. Póki co, wizja miasta - ogrodu jest żywa jedynie na papierze i nie zapowiada się aby poza ten papier wyszła, niezależnie od protestów ekologów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz