niedziela, 18 maja 2014

Coś się kończy, coś się zaczyna.

  "Moi drodzy. Jak to rzekł kiedyś Heraklit z Efezu "Wszystko płynie, nic nie stoi w miejscu". Oznacza to że także i moja twórczość ulega zmianom, nieuchronnym, choć zapewne zbawczym. Mianowicie, od dnia dzisiejszego blog przechodzi do historii. Nie mam zamiaru go dalej prowadzić, całą uwagę poświęcając aktywności na stronie na fb. Ta również ulegnie drobnym zmianom, jak choćby zmianie nazwy i całkowitemu przejściu na tematykę architektoniczną. Powód jest bardzo prosty: w polskiej części fb właściwie nie ma porządnej niezależnej strony poświęconej architekturze. Czas najwyższy to zmienić, serwując wam posty o architekturze na poziomie do jakiego przywykli czytelnicy bloga. Stare linki do postów na blogu pozostaną na stronie, jako archiwum działalności. Pozdrawiam i zapraszam do dalszego czytania tekstów o architekturze okiem studenta"

  Jest to ostatni tekst na tym blogu. Od dnia jego założenia, tj. 26 lutego 2014 roku dorobił się 33 postów, 6 obserwatorów, 18 komentarzy i ponad 980 odwiedzin. Nadszedł jednak czas aby udał się na zasłużony wieczny spoczynek. Formuła potrójnej tematyki nie wypaliła, wprowadzając jedynie zamęt wśród czytelników, nie wiedzących czego się spodziewać. Dlatego właśnie uznałem że dalsza jego egzystencja w takiej formie, a tym bardziej jego dalsza jakakolwiek egzystencja, po prostu nie ma sensu. Ci, którym spodobał się styl tematów architektonicznych mogą śmiało kontynuować obserwację poprzez polubienie strony na fb, do której link znajdzie się poniżej. I choć te blisko 3 miesiące pracy włożonej w bloga prosi się o dłuższe epitafium, to lepiej zakończyć jego egzystencję tu i teraz. Sam blog pozostanie w sieci, jako archiwum tekstów, z których wybrane o tematyce architektonicznej pojawią się na stronie. Także nie żegnam się z wami całkowicie, licząc na waszą obecność na stronie. Do przeczytania :)

Link do strony: https://www.facebook.com/wiesciarchitektoniczne

sobota, 17 maja 2014

Zona domaga się szacunku - czyli o serii S.T.A.L.K.E.R


  Zona. Tajemnicza strefa, powstała po nagłej, drugiej eksplozji reaktora nr. 4 w Czarnobylu. Eksplozji, która dosłownie wywróciła do góry nogami wszystko, co do tej pory rozumieliśmy. Która stworzyła miejsce, którego zwyczajny człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić nawet w najgorszym koszmarze. I dała okazję do zarobku tym, którzy byli na tyle odważni aby przebić się przez wojskowy kordon, w celu szukania niezwykle cennych artefaktów. Stworzyła świat, w którym śmierć mogła nadejść z każdej strony. I który pokochali gracze na całym świecie. Witajcie w Zonie, miejscu w którym możesz stać się bogaty równie szybko jak martwy, a o Twoim przeżyciu nieraz decyduje jak szybko zdołasz zabić drugiego człowieka, bądź zmutowane zwierzę. Oraz to jak dobrze słuchasz tykania licznika Geigera.


  Wszystko zaczęło się od 2 rzeczy: książki "Piknik na skraju drogi" autorstwa braci Strugackich, oraz od filmu "Stalker" Andrieja Tarkowskiego z 1979 roku. Mimo że istniały pewne rozbieżności między fabułą książki i filmu, to jeden element był wspólny. Odcięta od świata przez wojsko Zona. W książce Strugackich została ona utworzona w wyniku wizyty obcej cywilizacji na naszej planecie. Wizyta ta obfitowała w obdarowywanie ludzi mutacjami, nagłe manewry wojska, tuszowanie prawdziwej natury zjawiska przed opinią publiczną i liczne anomalie w punkcie lądowania. Ludzie starali się usilnie zrozumieć ślady obecności kosmitów, jednak rezultat był dość mizerny. W filmie, stworzonym przy udziale braci Strugackich, nie znamy dokładnie pochodzenia ani lokalizacji Zony. Nie wiemy o niej praktycznie nic, ponad to że wstęp do niej jest zakazany, a całego terenu pilnuje wojsko. Sama fabuła też mówi nam niewiele. Ot, dwójka ludzi, Profesor i Pisarz, którzy najmują Stalkera aby zaprowadził ich do Zony. Nie znamy ich motywów, nie znamy dokładnego celu, w sumie nie dowiadujemy się niczego. Daje nam to pole do rozważań na temat istoty Zony i celu podróży bohaterów. Postać Stalkera oraz sama Zona zainspirowały swego czasu dosyć mało znane ukraińskie studio GSC do stworzenia istnej perły wśród gier.


  W 2007 roku światło dzienne ujrzała gra S.T.A.L.K.E.R. - Cień Czarnobyla. Od samego początku pokazywała że nie grafika a wprost promieniujący z ekranu klimat będzie sztandarowym elementem gry. Wskazywało na to chociażby intrygujące intro: oto wioząca trupy ciężarówka ulega wypadkowi. Jeden z trupów zostaje zaniesiony do lokalnego handlarza, gdzie nagle ożywa, widząc słowa wskazujące jego jedyne zadanie - zabić Striełoka. Wokół tego osadzono całą fabułę, która prowadzi nas po napromieniowanej Zonie, strefie o średnicy 30 km roztoczonej wokół zniszczonego reaktora nr. 4 w Czarnobylu. To własnie Zona gra tutaj pierwsze skrzypce, przyćmiewając niezgorszą fabułę, oraz budując swoją własną historię, której nie jesteśmy w stanie poznać do końca nie zgłębiając się w dosłownie wszystkie jej zakamarki. I właśnie owe szperanie po świecie gry, rozgrywane równocześnie z poszukiwaniem naszego celu, jest powodem dla którego tą produkcję pomimo wielu błędów można uznać za prawdziwy majstersztyk. Dodajmy do tego uzbrojenie które każdy kto ma jakąkolwiek styczność z militariami zna i kocha, sensowny zapas amunicji i wrogów których możemy bezkarnie ustrzelić, a majstersztyk zmienia się w arcydzieło przykuwające graczy do monitorów na długie godziny.


 Seria doczekała się dwóch kolejnych części: prologu, opatrzonego podtytułem "Czyste niebo" oraz właściwej kontynuacji, "Zew Prypeci". Obie produkcje pozwoliły nam spojrzeć na Zonę z dwóch całkowicie różnych perspektyw. W "Czystym niebie" przyszło nam wcielić się w rolę najemnika, Szramy, który za wszelką cenę chce wyjaśnić co za idiota próbuje dostać się do na pozór całkowicie niedostępnego serca Zony, zabijając przy tym wielu stalkerów. Jednocześnie zostajemy uwikłani w ciągłą wojnę między frakcjami walczącymi o kontrolę nad jak największym terenem, a tym samym możliwością spokojnego poszukiwania artefaktów. Druga gra, osadzona tuż po wydarzeniach z "Cienia Czarnobyla" pakuje nas w kamasze żołnierza, członka frakcji zwalczającej do tej pory wszystkich którzy poruszali się po Zonie bez ich zgody. Naszym celem jest ustalenie dlaczego helikoptery widoczne w zakończeniu "Cienia" spadły na ziemię. W tym celu będziemy musieli na własnej skórze doświadczyć życia stalkera, nie licząc na specjalne wsparcie wojska. Obie części serii jeszcze bardziej pogłębiły klimat Zony, pokazując nam nieznane dotąd jej fragmenty, jak choćby owiany złą sławą czerwony las (który naprawdę istnieje - nazwa pochodzi od koloru jaki przybrały liście, oraz stopniu napromieniowania po katastrofie w 1986 roku).


  S.T.A.L.K.E.R to seria w którą powinien zagrać każdy, kto lubi wymagające, ociekające ciężkim klimatem gry. Nie zawiodą się fani oczekujący dość realistycznego strzelania, jak również domorośli pogromcy zmutowanego zwierza. Jest tylko jedno ale - ilość błędów, która chociażby w "Czystym niebie" uniemożliwia nieraz ukończeniu pewnych wątków, przede wszystkim wojny frakcji. Jednakże jeśli potrafimy przejść do porządku dziennego nad takimi drobiazgami, to cała seria wciągnie nas od samego początku, nie dając opuścić Zony przez długie wieczory.

środa, 14 maja 2014

Podglądając naturę - o architekturze organicznej


  Ludzkość praktycznie od zarania swojej historii obserwuje przyrodę, czerpiąc z niej inspiracje. Inspirowała nas przede wszystkim gładkość występująca w przyrodzie, jej przystosowanie do miejsca występowania, oraz poczucie bliskości z nią. Podglądaliśmy naturę przez stulecia, ucząc się od niej określonych zachowań i na podstawie zdobytej wiedzy udoskonalaliśmy nasze własne narzędzia. Wraz z nimi szedł postęp, który poskutkował coraz większym zniszczeniem tak ukochanej przez nas przyrody. Ludzie, a wraz z nimi architektura, stali się skrajnie ekspansywni, wydzierając każdy skrawek terenu naturze i przekształcając go podług swojej własnej, ograniczonej woli. Zaczęło się to zmieniać w XX wieku, kiedy to część modernistów zapragnęła tworzyć w zgodzie z naturą, stając się prekursorami nowego trendu w architekturze - architektury organicznej.


  Ci prekursorzy dostrzegli piękno w samej naturze, niekoniecznie dostosowanej do ludzkich potrzeb. Propagowali oni wpisywanie architektury w miejsce, zachowując przy tym jej dzikość. Wyznawali pogląd, że to nie przyroda lokalizacji ma się dostosować do wizji architekta, a właśnie owa wizja do miejsca w którym pragniemy umieścić nasz obiekt. Był to całkowicie nowy kierunek rozwoju architektury, wnoszący powiew świeżości do dość skostniałej dziedziny. Efektem tych prac jest np. Dom nad wodospadem Franka Lloyda Wrighta. Był on jednym z owych pionierów organiczności w budowaniu, który dobrze rozumiał kontekst miejsca. Za jego przykładem szybko poszło wielu innych modernistów, którzy nie zarzucając swojego podejścia do kształtowania samej bryły zaczęli poszukiwać nowych sposobów na jej przedstawienie. Ich pierwsze eksperymenty nie były może idealne, ale to one wyznaczyły kierunek przyszłym architektom organicznym. Można śmiało powiedzieć że podejście tych założycieli miało w sobie najwięcej sensu, gdyż nie starali się zbyt mocno zmodernizować samej architektury a jedynie nauczyć ludzi szacunku wobec natury którą zastają gdy przyjdzie im projektować. Bo po co wycinać drzewa na działce, skoro mogą one przy odrobinie wysiłku podkreślić walory stawianego obiektu? Dlaczego koniecznie musimy zdominować świat naszą ekspansją, niszcząc jego naturalne piękno? Dlaczego to przyroda ma ulec naszym żądaniom, skoro istnieje dłużej niż my? Czy architektura jest w stanie koegzystować z dzikością świata? Są to główne pytania które zawdzięczamy tym pierwotnym działaczom postępu, tak jak odpowiedzi których nam udzielili. Otóż nie musimy niszczyć świata aby w nim mieszkać. Możemy w pełni zintegrować się z jego pięknem, nie zatracając jednocześnie naszego komfortu czy jakości architektury. Jednak tam gdzie widzieli oni jedynie postęp w dostosowaniu się do otoczenia, ich następcy dostrzegli szansę na zmianę samej architektury na wzór natury.


  Nowe pokolenie architektów organicznych wyszło z założenia, że skoro nieraz nie jesteśmy w stanie dopasować architektury do przyrody (np. ze względu na jej brak w danym miejscu) to powinniśmy stworzyć obiekty jak najbardziej oddające przyrodę w swoim wyglądzie. Doprowadzili oni architekturę organiczną do punktu w którym znajduje się ona obecnie, zachowując jednak tylko niektóre wizje swoich mentorów nienaruszone. Efektem prac tego świeżego pokolenia są budynki, które nie przypominają nieraz niczego znamy pod tym pojęciem. Stały się skomplikowane, nieregularne, płynnie przechodzące między kształtami, niejako rozmywające się ze swoim przesłaniem. Według ich projektantów są one przyszłością, gdzie człowiek wprowadzi samego siebie, a także swój świat w całkowitą harmonię z naturą, nie tylko za pomocą dopasowania, a także za pomocą naśladownictwa. Póki co ich wizje pozostają zazwyczaj jedynie w sferze projektowej, przynajmniej te bardziej nietypowe, jak chociażby ukazany wyżej budynek w kształcie skrzydła motyla pokrytego roślinnością. Główną barierą dla ich prac są przede wszystkim ograniczenia techniczne oraz brak zainteresowania ze strony inwestorów, wolących dawny, twardy system architektury prostej i wymagającej od otoczenia pełnego posłuszeństwa. Czy kiedykolwiek zdołają się oni wybić na prowadzenie wśród architektów na świecie? Czas pokaże. Póki co wszystko wskazuje jednak że architektura organiczna jeszcze kiedyś zajmie należne jej miejsce w kanonie historii architektury, jako nie tyle odłam modernizmu, a pełnoprawny okres architektoniczny.

środa, 7 maja 2014

Sprawdź z kim spała twoja matka - czyli Dota 2 w pigułce


  "Już dziś sprawdź z kim spała twoja matka!", "odkryj magię grania wraz z upośledzonymi świnkami morskimi!", "odkryj w sobie nienawiść do Rosjan!". Te i tym podobne hasła mogłyby swobodnie reklamować Dotę 2. Grę, która prędzej czy później wyrobi u nas nieznane dotąd nawyki, jak choćby zrozumienie każdego słowa zapisanego cyrylicą jako przekleństwa lub bełkotu pijaka. W poczet oferowanych umiejętności możemy śmiało wliczyć również celne ciskanie myszką, opanowanie sztuki walki z biurkiem za pomocą klawiatury, czy też poznanie nowych przekleństw, częstokroć tworzonych przez nas samych w reakcji na sytuację na ekranie. Który to ekran w przypadku bardziej nadpobudliwych graczy również może zapoznać się z atrakcją jaką jest lot w kierunku najbliższej ściany. Szklanki w sumie też. Mówiąc krótko - możemy szybko zrozumieć jak wielkie posiadamy pokłady nienawiści wobec ludzi. Oraz odkryć z kim według innych graczy spała nasza matka.


  Czym właściwie jest Dota 2? To gra typu MOBA, gdzie dwie pięcioosobowe drużyny staja naprzeciw siebie z jednym celem w głowie - wyrżnąć przeciwną drużynę i zniszczyć ich główny budynek. Tak najszybciej możemy podsumować mechanikę gry, nie zagłębiając się w rozliczne odnośniki dotyczące fabuły tak samej gry jak i postaci w niej występujących. Bo w sumie fabułą nie ma tutaj jakiegokolwiek znaczenia. Ważne jest to, że mamy czym i gdzie grać, co zabijać i na co wydawać zarobione za zabijanie pieniądze. Czego chcieć więcej? Gracze zazwyczaj udzielą jednej odpowiedzi - niczego. Dota 2 z nawiązką spełnia pokładane w niej oczekiwania, oferując miłą grafikę, przyjemną formę rozgrywki i multum sposobów by zabić wrogą drużynę. A to w przypadku gier z tego gatunku jest aż nadto wystarczające by gra była uznana za dobrą. Jest jednak pewien element, skutecznie zniechęcający do gry. Mowa tu oczywiście o społeczności. A przynajmniej o jej zdecydowanej większości.


  Gracze których spotkamy na naszej drodze są dość specyficznym towarzystwem. Od naprawdę miłych, uprzejmych ludzi ,z którymi aż przyjemnie się gra, przez furiatów, akcentujących każde niepowodzenie uznaniem nas za skończonego imbecyla, po prawdziwych idiotów - stworzenia równie rozgarnięte co leming po lobotomii. Ważnym aspektem są tutaj również Rosjanie. Stanowią oni jakby odrębny gatunek ludzi, rzadko kiedy rozumiejący cokolwiek poza rosyjskim, traktujący wszystkich którzy nie są w stanie pisać cyrylicą co najwyżej jak podludzi. W czasie całej mojej styczności z grą nie spotkałem choćby jednego naprawdę przyjemnego w obyciu gracza z Rosji. Widać paskudny charakter jest tam dziedziczny. Albo narzucony pod karą śmierci. Rosyjscy gracze to ludzie obecni wszędzie - od serwerów Rosyjskich, po serwery Australijskie. Nie da się przed nimi uciec, a szansa na ich spotkanie jest tym większa im bliżej Rosji znajduje się wybrany przez nas region gry. Na przykładzie Doty wybitnie widać że jednakowoż Rosja faktycznie jest blisko wszystkich, nawet Afryki. Zbliżoną do nich częścią społeczności są wszechobecni internetowi frustraci, nie potrafiący najwyraźniej rozładować napięcia w świecie rzeczywistym. Skazują oni przez to innych graczy na wysłuchiwanie wszelakich obelg, co dość skutecznie uprzykrza grę. Wybitnie rozeźleni potrafią nawet zacząć psuć rozgrywkę swojej drużynie, co jeszcze bardziej pogłębia nienawiść jaką darzą ich inni gracze.


  Całkiem odrębną grupą są tutaj wspomniane lemingi. Ich głupota i swoista świeżość wobec gry są na swój sposób urocze. Oczywiście tak długo jak są w przeciwnej drużynie i to my boleśnie uświadamiamy ich jak bardzo zawodzi ich sposób myślenia. Cała perspektywa ulega diametralnej zmianie gdy takowi trafią do naszej drużyny. Wtedy potrafią urosnąć w hierarchii nienawiści niemalże do poziomu Rosjan, którzy mimo bycia chodzącym złem przynajmniej zazwyczaj potrafią grać. Owe niewinne lemingi nie potrafią nawet tego. Wprawia to zazwyczaj w niewysłowioną wręcz irytację, wspomagając chęć ciśnięcia czymkolwiek  o ścianę. Albo w nich. Ale jako że nie potrafimy jeszcze rzucać w ludzi oddalonych od nas nieraz o setki kilometrów przez ekran monitora najczęściej kończy się na szybkim locie szklanki w stronę ściany. Są to ludzie z reguły pozbawieni jakby jakichkolwiek zdolności manualnych wykraczających poza podstawową obsługę myszki i klawiatury. To oni, na równi z Rosjanami pomagają nam kreować coraz to wymyślniejsze przekleństwa, których nie powstydziliby się przysłowiowi szewcy. Choć jest to przykre, że pastwimy się nad tymi, którzy jak my niegdyś nie potrafią grać, to jednak obcowanie z tymi ludźmi jest jedną z najmniej przyjemnych czynności jaką możemy robić w grze.


  Nie jest to oczywiście pełen, dogłębny opis samej gry, jedynie skromna analiza najbardziej powszechnych typów osób na jakie możemy się natknąć w czasie rozgrywki. Samym grom typu MOBA można by poświęcić wielostronicowy artykuł, sądzę jednak że lepiej ode mnie zrobią to osoby bardziej obeznane z gatunkiem. Zapewne większość z osób mających styczność z jakąkolwiek grą tego typu przynajmniej choć raz natknęła się na któryś z wymienionych tutaj typów gracza. I oni wiedzą najlepiej, z kim zapewne spała ich matka.

wtorek, 6 maja 2014

Gdzie chęć rozwoju spotyka potężne pieniądze - czyli trochę o Dubaju


  Dubaj. Istna perła pustyni, miasto o olbrzymim budżecie, gdzie architekci z całego świata projektują wymyślne konstrukcje, ozdabiające ulice. To miejsce w którym pogoń za rozwojem została połączona z potężnymi pieniędzmi, płynącymi ze sprzedaży ropy. Miniaturowy świat, ukazujący bogactwo tej bardziej zamożnej części krajów arabskich. Świat który możemy przemierzać nawet na chwilę nie wychodząc na otwartą przestrzeń, co byłoby jednak niesamowitym marnotrawstwem. Ominąłby nas wówczas fantastyczny widok miasta, które wyrosło praktycznie rzecz biorąc z suchych piasków pustyni. I to w przeciągu zaledwie kilkudziesięciu lat.


  Powyższe zdjęcie dobitnie ukazuje tempo zmian jakie zaszły w Dubaju w ciągu zaledwie 14 lat. Na chwilę obecną miasto jest jeszcze bardziej rozbudowane, konkurując powoli z Manhattanem. Co ciekawe, konkuruje skutecznie, gdyż mimo zagęszczania zabudowy władze trzymają się ściśle ustalonego już na początku masterplanu zabudowy, dzięki czemu żaden dom nie przerwie budowy kolejnej części obwodnicy, czy autostrady. Jaki jest tego skutek? Miasto w którym korki są rzadkością, a dojazd z domu do pracy nie wiąże się z usilnym unikaniem głównych arterii komunikacyjnych. A gdyby ktoś przypadkiem nie miał samochodu, zawsze może skorzystać z rozbudowanej sieci metra, stojącej na naprawdę wysokim poziomie. Ci najbardziej uparci mogą w końcu poruszać się pieszo, co nie jest tam specjalnie trudne. Ponadto, spacer po ulicach Dubaju dostarcza nam silnych bodźców wzrokowych, zapewnianych przez wyrastające wkoło wieżowce oraz inne perły architektury. Krajobraz sam w sobie nie ma niemal nic do zaoferowania - bez budynków patrzylibyśmy jedynie na surową pustynię, a jedyną atrakcją byłyby wydmy, a jak wiadomo, monotonia zabija chęć odwiedzin. Co jednak sprawiło, że niewielka mieścina na pustynie nagle stała się istną stolicą całego emiratu?


  Łatwo zgadnąć jaki był główny impuls do szybkiej rozbudowy miasta. Było nim odkrycie potężnych złóż ropy naftowej, przynoszącej olbrzymie zyski po dziś dzień. Jako że arabscy potentaci naftowi to ludzie pragnący pokazać wszystkim swoje bogactwo, to po 1990 roku równie szybko jak pieniądze z ropy do Dubaju przybyli architekci liczący na solidny zarobek. Nie zawiedli się oni ani trochę. Bogacze skłonni byli zapłacić olbrzymie kwoty przedstawiane przez projektantów w zamian za ich dzieła, mające stanowić obraz ich majątku.  Sporą rolę w rozwoju miasta odegrała wojna w Iraku, w czasie której władze Dubaju zapewniły wojskom amerykańskim bazę wypadową, jasno opowiadając się po stronie zachodniego świata. Pozwoliło to władzom emiratu skupić się na rozwoju infrastruktury, dzięki czemu sam Dubaj miał w końcu szansę zabłysnąć na świecie. Sprawiło to, że dość nieistotna pustynna osada zmieniała się stopniowo w błyszczący klejnot pustyni - kurort i centrum władzy w jednym. Obie te funkcje pełni po dziś dzień, ściągając turystów z całego świata aby na własnej skórze mogli odczuć zyski z handlu ropą. Jednakże, mogą oni doświadczyć też pewnego zepsucia cechującego najbogatszych, gdy Ci porzucają "zużyty" sprzęt w chwili gdy się nim znudzą. Dzięki temu możemy dostrzec na podwórkach porzucone drogie samochody, czy egzotyczne zwierzęta biegające samopas.


  W dobie, gdzie każdy kraj chce mieć swój Manhattan, Dubaj nie mógł odrzucić wyzwania. Najbardziej widocznym tego efektem jest Burj Khalifa - wysoka na 829 metrów iglica, dzierżąca obecnie tytuł najwyższego budynku świata. Towarzyszy jej pas wieżowców, mających na celu imitowanie słynnej dzielnicy Nowego Jorku, oraz The Dubai Mall - największe centrum handlowe świata, o powierzchni 112,4 ha. To wszystko składa się na obraz przepychu, tak chętnie pokazywanego nam przez władze. Ciekawe jest to, że gdy zabierano się do planowania przyszłego kształtu miasta uwzględniono w masterplanie od razu rozkład przyszłych ulic, czyniąc go jednocześnie nienaruszalnym. Skutkuje to tym, że możemy śmiało uznać Dubai za najlepiej zaplanowane miast świata. Nie bez powodu. Wczesne ustaleniu planu zabudowy całego terenu miasta, podzielonego na rozchodzące się koncentrycznie pierścienie zanim zaczęto zabudowę dało możliwość stałego kontrolowania rozwoju urbanistycznego, dzięki czemu nie ma tam teraz znanego nam choćby z Warszawy problemu z budową obwodnicy. Nie ma tam przyzwolenia na naruszanie ustalonego planu, co wymusza niejako na architektach działanie zgodnie z dość surowymi ramami. Jednakże, wszelkie niedogodności z nawiązką osładza wypłata, dzięki czemu rzadko kiedy spotkamy kogoś narzekającego na projektowanie w Dubaju.


  Miasto jest tym samym spełnieniem marzeń wielu urbanistów i architektów, dla których możliwość budowania na wolnym terenie, bez konieczności martwienia się o budżet jest czymś nowym i niespotykanym nawet w USA. Zamienia to Dubaj w swego rodzaju przynętę na projektantów - a w konsekwencji raczy nas budowlami na naprawdę wysokim poziomie. Jest to nieskończona pętla, gdyż dobra architektura i wysokie zarobki przyciągają dobrych projektantów, ci zaś uraczą miasto kolejnym dobrym obiektem który z kolei przyciągnie kolejnych projektantów itd. Dokąd to wszystko zaprowadzi władze emiratu? Nie sposób tego przewidzieć, jednakże nawet pieniądze z ropy kiedyś się skończą. A wówczas możliwe że tak jak byliśmy świadkami nagłego wzrostu, tak będziemy świadkami równie nagłego upadku Dubaju.

niedziela, 4 maja 2014

Po cholerę ludziom blogi?


  Pisząc bloga nie sposób uniknąć przeglądania cudzych blogów, choćby pobieżnie. Przegląd ten sprawia, że pytanie "po jaką cholerę ludziom blogi?" ciśnie się samo na usta. Odnoszę dziwne wrażenie, że 90% blogów istniejących obecnie istnieć nie powinno, ze względu na brak jakiejkolwiek konkretnej treści. Może to kwestia dość staroświeckiego podejścia, że jeśli już piszemy, to tekst ten powinien nieść jakąś wartość, wiedzę, czy po prostu ciekawe informacje, a nie być jedynie formą internetowego pamiętnika, czy albumu "nowoczesnej" trzynastolatki. Mówiąc krótko - jakieś 90% blogów to syf bez wartości, warty jedynie usunięcia. Zapewne zostanę za te słowa zlinczowany, ale co tam.

  Jednym z tego typu blogów są jakże ambitne blogi o modzie. Rozumiem, że ta część dziewczyn pragnie pochwalić się dosłownie wszystkim swoimi ubraniami, lecz nie usprawiedliwia to ich zaśmiecania internetu swoim "blogiem". Ponadto, dla większości z nich taki blog to jedynie sposób na otrzymywanie darmowych ubrań w zamian za reklamę firmy. Boli to i męczy, szczególnie gdy na grupach związanych z blogami najczęstszym pytaniem płynącym z ich strony jest "jak nawiązać współpracę z firmą xyz?". Błagają one ludzi o obserwacje czy komentarze, w tym tylko jednym celu - aby ta firma je zauważyła i wysłała im kolejny darmowy ciuch. Wybaczcie, ale moim zdaniem jest to żałosne. Tego typu ludzie sami z siebie robią z siebie jednocześnie młodych żebraków i stand reklamowy. Skoro chcą - niech to robią, ich sprawa. Tylko może niech nie robią tego publicznie.

  Kolejnym jakże ciekawym zjawiskiem są wszystkie nastoletnie blogerki, które odczuwają przemożną chęć podzielenia się z całym światem swoim jakże interesującym życiem codziennym. Nieważne, że życie to przyjmuje formę opisów dnia w szkole, czy równie ciekawego wypadu z rodzicami do sklepu - ważne że można o tym napisać i pożebrać o uwagę. Tak, to również podchodzi pod internetowy syf. Tego typu blog ma sens, gdy jego autor ma na tyle ciekawe życie, aby podzielić się nim z innymi. Nie, sprawdzian z przyrody czy wyjście na spacer z psem nie jest ciekawym życiem, godnym umieszczania w internecie. I tu zapewne spłynie fala krytyki, że po prostu nie rozumiem obecnego pokolenia - owszem, nie rozumiem, bo nigdy nie rozumiałem jak można być skrajnym kretynem i jeszcze to publicznie okazywać.

  Przyjemną odmianą w całym tym kotle są blogi o ukierunkowanej tematyce. Tutaj autorzy zazwyczaj mają przynajmniej coś do powiedzenia, z reguły na temat o którym mają jakiekolwiek pojęcie. Zdarzają się wyjątki, jak wspomniane blogi modowe, ale zawsze musi być jakaś czarna owca w rodzinie. Możemy się na nich natknąć na masę naprawdę ciekawych informacji, podanych z sensem i w całkiem przyjemnej dla oka oprawie. Problem w tym, że trzeba najpierw takowe blogi znaleźć. Nie jest to łatwe, gdyż nawet jeśli zaczniemy szukać w grupach na facebooku, to wpierw musimy odsiać 3/4 syfu który tam widnieje. Dopiero wtedy mamy jakiekolwiek szanse na to, że trafimy na naprawdę solidnego bloga, którego czyta się z przyjemnością.

  Moją osobistą wisienką na torcie są fotoblogi. Kiedy patrzymy na takowy twór, z reguły mamy wrażenie że ktoś dał małpie aparat i pokazał czym robić zdjęcia. Zdjęcia nowych ubrań, nowego piórnika, psa, kotka, sedesu, kwiatków, tapety na ścianach - to wszystko składa się na syf, który powinien być najzwyczajniej w świecie usuwany z sieci w momencie publikacji. Owszem, zdarzają się wyjątki, gdzie możemy znaleźć wyjątkowo dobre zdjęcia, lecz są to nadal tylko wyjątki, które giną pod naporem bezwartościowej papki zalewającej internet. Całe szczęście, te słabsze fotoblogi stopniowo umierają, wypierane przez dużo bardziej poręczny dla dzieci i zwierząt instagram, dzięki czemu być może niedługo będziemy mogli cieszyć się zdjęciami ludzi rozumiejących sens fotografii.

  Typów blogów, którym najlepiej zrobiłoby usunięcie jest jeszcze sporo, omówiłem tu jedynie kilka z nich. Są to np. blogi - opowiadania, przyjmujące zazwyczaj formę pisemnych pseudo erotyków z udziałem gwiazdek pop bądź bohaterów bajek, blogi "o życiu" uczące nas jak bardzo beznadziejne jest nasze obecne życie i dlaczego posłuchanie się wszechwiedzącej nastolatki je zmieni. Jest to również dno, które lepiej dla własnego zdrowia psychicznego omijać z daleka. W tym miejscu chciałbym również oddać pokłon większości blogów artystycznych - jako jedne z nielicznych trzymają naprawdę wysoki poziom, niezależnie od tego czy są to komiksy czy swoiste galerie sztuki. A pytanie "po cholerę ludziom blogi?" ma w sumie jedną poprawną odpowiedź. Dla połechtania ludzkiej próżności. I sprawdza się to idealnie w większości przypadków.

czwartek, 1 maja 2014

Piękno ostrości - o architekturze gotyckiej


  Z czym kojarzy się nam architektura gotyku? Z całą pewnością z ostrymi łukami, strzelistymi wieżami i wytwornymi witrażami katedr. Mało kto jednak wie, że gotyk był uważany w Italii za barbarzyński, całkowicie niezrozumiały dla jakże eleganckiej kultury tego regionu. Styl ten, jakże rozpoznawalny na świecie pierwotnie narodził się ok. 1120 roku, w regionie Ile-de-France. Stopniowo został przejęty przez Niemcy i Anglię, wywierając olbrzymi wpływ na późniejszą architekturę tych krajów. Z czym zaś konkretnie wiązał się ten styl? Jaki był jego wpływ na architekturę?


  Gotyk wbrew opinii Italskich mistrzów wniósł sporo do architektury. Przede wszystkim doszło do jakże potrzebnego odciążenia ścian zewnętrznych kościołów, które miast twierdz zaczęły przypominać delikatne dzieła sztuki. Ponadto rozpoczął stopniowe odchodzenie od utartych wzorców konstrukcji, na swój sposób przecierając szlak kolejnym etapom rozwoju architektury. Dodatkowym, niezaprzeczalnym atutem gotyku było otworzenie ludziom oczu na piękno budowli, w znacznej mierze sakralnych. Jego najważniejszą i moim zdaniem najpiękniejsza cechą była zdolność ukazania piękna, majestatu i siły za pomocą niebywale lekkiej jak na tamte czasy konstrukcji. Choć głównym zamierzeniem twórców tego kresu było nadanie jak największej jasności, to niestety niektóre budowle nabrały zgoła odmiennej barwy w oczach ludzi. Po dziś dzień gotyk kojarzy nam się z mrokiem, utożsamiamy go z potworami straszącymi nas z dachów i rynien. Całkowicie niesłusznie. Styl ten miał prowadzić do oświecenia człowieka, zaprowadzić jego zbłąkaną duszę do światła Boga. Niestety, zabieg ten udał się jedynie w przypadku katedr, gdyż reszta budynków dalej przypominała nieraz mroczną twierdzę, prowadzącą raczej do zguby niż do zbawienia. Na całe szczęście, od każdej reguły są wyjątki, dzięki czemu teraz możemy śmiało mówić że był to jeden z najbardziej przełomowych stylów w architekturze. Duży wkład w ten przełom miało coraz powszechniejsze zastosowanie ostrych łuków oraz ogólna ostrość i wyrazistość budowli, dzięki czemu skutecznie odcinały się one od nieco nijakich romańskich konstrukcji, budowanych przede wszystkim po to by jak najlepiej spełniały funkcje obronne. Najdoskonalszym zaś i zarazem najbardziej rozpoznawalnym elementem gotyku były piękne, wysmukłe katedry.


  Katedry gotyckie, tak odmienne od warownych klasztorów romańskich, był swoistym ukoronowaniem twórczości ówczesnych architektów. Wysokie, smukłe, pełne światła i niewysłowionego wdzięku górowały nad niską jeszcze zabudową miejską, potęgując majestat Kościoła. Człowiek stojący u ich progu wprost namacalnie mógł odczuć potęgę Boga, wyrażoną tutaj w licznych posagach czy choćby samej wielkości konstrukcji. Ta zaś, jak na owe czasy była zwrotna, do dziś zresztą imponuje nam kunsztem jej twórców, potrafiących wznieść tak wysoką, solidną a zarazem lekką konstrukcję nie posiadając wyrafinowanych narzędzi czy techniki. Każdy kamień w ich konstrukcji kładli ludzie, których ciężka praca wraz z katedrą była swoistym hymnem pochwalnym dla Boga. Jego obecność w zamierzeniu projektantów miała być wręcz namacalna we wnętrzu świątyni, pełnej światła dzięki licznym witrażom, niemal tak wysokim jak sama katedra. To właśnie w katedrach najliczniej wykorzystano charakterystyczne ostre łuki i wsporniki, nadające charakter epoce. To właśnie w tych niezwykłych budowlach zaznaczył się najwyraźniej nadciągający postęp architektury, jak również nieuchronny rozwój myśli ludzkiej. Jest to nieco zabawne, gdyż był to okres w którym Kościół dość ostro sprzeciwiał się wszelkiemu postępowi myśli poza wytyczone Biblią ramy. Czy był to zamierzony cios wymierzony przez architektów w Kościół? Czy może jedynie czysty przypadek, Jakich pełno było w historii rozwoju architektury na przestrzeni dziejów? Tego najpewniej nie dowiemy się nigdy, gdyż nie zachowały się nawet nazwiska większości mistrzów odpowiedzialnych za wznoszenie tychże świątyń. Główny zaś składnik postępu, bodaj najszybciej widoczny, stanowił nagły rozwój architektury miejskiej, zmieniającej się pod wpływem wyniosłych domów Bożych.


  Ludność miejska w tym okresie zdawała się zazdrościć katedrom splendoru i smukłości, co uwidoczniło się w nagłym rozwoju architektury miejskiej. Domy zaczęły piąć się w górę, dachy stały się ostre, na wzór dachów świątyń. Domy stały się lepiej doświetlone, zaś komfort życia w nich niewątpliwie wzrósł. Co prawda, na naprawdę pokaźny budynek mogli sobie pozwolić tylko nieliczni, lecz właśnie Ci nieliczni nadali kierunek przyszłej tendencji do zagęszczenia przestrzeni miejskiej. Miało to co prawda swoje wady, jak choćby większe zagrożenie pożarami, które wówczas był realnym zagrożeniem dla całych segmentów miejskich, lecz nie powstrzymało to ludzi od stawiania kolejnych kamienic i domów wzdłuż miejskich ulic, potęgując i tak duży już ścisk. Takie rozwiązanie miało swój niewątpliwy urok, gdyż nareszcie zapanował w miastach jako taki porządek, przyjemnie odmienny od stałego chaosu wcześniejszych rozwiązań. To wówczas najbardziej rozpowszechniło się również dobrze znane nam podejście, by sklepy oraz różnorakie warsztaty umieszczać w parterze, przeznaczając wyższe piętra na magazyny bądź zwyczajnie część mieszkalną. Mieszkańcy zaczęli także częściej ozdabiać fronty domów, dzięki czemu ulice nabrały kolorytu, wciągając obserwatora w zawiły spektakl form i barw, wówczas jeszcze przyjemnie prostych. Był to jakże pochwalny okres w historii rozwoju miast, gdyż to obywatele tworzyli wygląd miasta, a nie nakazy władzy.


  Pozostając w temacie władzy - uwaga należy się także zamkom. Te również biorąc przykład z katedr stały się bardziej eleganckie, nie tracąc równocześnie nic ze swojej obronności. Coraz mniej przypominały zwyczajną kamienną "puszkę", będącą jedynie schronieniem na wypadek oblężenia, przybierając bardziej reprezentatywną funkcję, niejako ozdabiając krajobraz miasta swoimi solidnymi murami oraz niepojętą lekkością brył. Ich wnętrza stały się przestronne, pokazując ludziom majestat władcy. Nie były to jeszcze pełne przepychu pałace, które mylnie nazwano później zamkami, jak choćby Zamek Królewski w Warszawie, a potężne, ufortyfikowane, eleganckie warownie. Doskonałym przykładem jest tu najlepiej zachowany gotycki kompleks zamkowy w Europie, mianowicie zamek krzyżacki w Malborku. Ta potężna ceglana twierdza daje nam odczuć jak wyglądały w tym okresie warownie, w których lud upatrywał siły wojska i bezpieczeństwa. Jako że proch strzelniczy nie był wówczas w użyciu twierdze mogły swobodnie rozwijać swoje mury, zachowując ich prosty kształt, bardzo pożądany gdy przychodziło do oblężenia. Niestety, prostota ta w końcu uległa postępowi techniki wojennej, co raz na zawsze zniszczyło pozycję zamków jako siedzib władców.


  Gotykowi nie przepuścili również artyści. Stał się on dla nich potężnym źródłem inspiracji, z którego czerpali garściami. Rozliczne malowidła katedr górujących nad miastami stanowią dowód tej relacji. Lecz tam gdzie architekci widzieli światłość, artyści woleli widzieć cienie i półmroki, często ukazując wybrane obiekty w ciemnych barwach, nieustannie spierając się w tym z ich twórcami. Jak widać, spór między artystami a architektami miał się dobrze, co dało się odczuć jeszcze przez kilka stuleci. Co ciekawe, to malarze przyczynili się do swoistego unieśmiertelnienia architektury gotyckiej, przedstawiając ją nieustannie przez wiele lat. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego, gdyż nawet teraz, w dobie wieżowców, czy lekkiej, nowoczesnej architektury zachwycamy się precyzją i ostrością gotyku. Fascynacja ta znalazła ujście przede wszystkim w fantastyce, gdzie wizja mrocznego, ciasnego, ostro sklepionego gotyckiego miasta z górującymi nad nim smukłymi zamkami i katedrami jest wciąż żywa. Cóż, najwyraźniej dzieło prawdziwego mistrza będzie inspirować ludzi nawet długo po jego śmierci.


  Architektura gotycka niewątpliwie była jednym z najważniejszych okresów rozwoju architektury. Jej kunszt inspiruje nas od stuleci, zachwyca oczy widokiem mistrzowsko wykonanych katedr, których ostre piękno wciąż przytłacza obserwatora, sprawiając że czuje się on przy nich mały i nieważny. Być może takie właśnie było zamierzenie twórców tych świątyń, niezachwiane i niezmienione od momentu ich powstania. Bowiem nie da się nie czuć respektu gdy staje się w obliczu majestatycznej budowli, która w każdym detalu uświadamia nas o zdolnościach jej projektanta. Sądzę że moglibyśmy się jeszcze wiele nauczyć od gotyckich mistrzów architektury, którzy wiele swoich sekretów zabrali do grobu. I choć teraz potrafilibyśmy stworzyć wręcz doskonałą replikę takiej katedry, to wątpię abyśmy potrafili uczynić ją tak majestatyczną jak te które nadały kierunek architekturze na wiele lat. Gotyk pozostanie więc dla nas niedoścignionym wzorem piękna ukrytego w ostrości i majestacie, niestety niemożliwym do odtworzenia w dzisiejszych czasach chaosu architektonicznego.